top of page

Do trzech razy sztuka. Akurat!

Marta Ochman

Dzisiaj walentynki - wyjątkowy dzień dla zakochanych. Definicja "drugiej połówki" jest różna i tworzona przez każdego indywidualnie. Uwielbiam motyw czerwonych serduszek, pąsowe róże i wszelkie ozdóbki związane z tym dniem. Nie jestem przeciwniczką, ani też zwolenniczką. Po prostu jako łatwo zachwycająca się osoba kocham takie święta, bo zawsze to odskocznia od szarej codzienności.

Poniższy tekst to moja praca zaliczeniowa na jeden z przedmiotów w semestrze zimowym. Pisałam go pełna negatywnych emocji po niezdaniu egzaminu z prawa prasowego... Otworzyłam Worda i pozwoliłam wyszaleć się moim emocjom, żeby przeszły na wirtualny papier zamiast zalegać mi w głowie. Zadaniem było napisanie mowy przeznaczonej dla jakiejś publiczności. Wybrałam może już przestarzały temat, który często można spotkać, ale przyznam się, że po postawieniu ostatniej kropki poczułam ulgę i radość, że w końcu zmotywowałam się do napisania tego zaliczenia.

*prawo prasowe udało się zaliczyć, więc sesja zimowa zdana ♥


♥ WESOŁYCH WALENTYNEK ♥


Pewnie się zastanawiacie, co ma do powiedzenia młoda dziewczyna z kolorową wstążką na głowie, ubrana w krótką, różową sukienkę i plastikowe buciki na obcasie. To dziewczynka czy kobieta? Ktoś inny obstawi, że kiedy się schylę, tak jak teraz po ten długopis, to spod sukienki światło dzienne ujrzą koronkowe majteczki, które mają za zadanie kusić i być dowodem rzeczowym przeciwko mnie w razie naruszenia mojej cielesności. Jak na razie moje bawełniane hipstery też dały radę, ale o tym za chwilę. Ktoś inny zaprzątnie sobie głowę, czy posiadam wstążki w pozostałych kolorach tęczy i czy śpię dalej z misiem. Mam nadzieję, że po moich trzech krótkich historiach, każdy znajdzie dwie odpowiedzi na pytanie: „Kim jestem”? Kim jestem ja? Kim jesteście wy sami.


Co łączy każdą z trzech historii? Mężczyźni, chyba mężczyźni, poznani przez aplikację randkową. Z każdym rozmowy wirtualne przemieniły się w te realne. Oczekiwaniem jest bajka, której fabuła zawiera zafascynowaną sobą dwójkę ludzi, którzy chcą się spotkać i porozmawiać „face to face” po dłuższej lub krótszej wymianie dymków. Rzeczywistość nie zawsze jest taka kolorowa, pełna fajerwerków i happy endów. Życie pisze najlepsze scenariusze, mój przypomina po części Dziennik Bridget Jones i 50 pierwszych randek. Idąc na takie spotkanie nie można się nastawiać pozytywnie czy negatywnie. Trzeba przewidzieć nieprzewidywalne, a jednocześnie być gotowym na wszystko.

Podobnie jak w filmie Mój słodki listopad nazwę ich miesiącami, w których ich poznałam

i jeszcze w tym samym chciałam ich zapomnieć. Szkoda, że życie nie działa jak media społecznościowe. Usunięcie ze znajomych byłoby takie łatwe i szybkie. Ponadto opcja „zablokuj” lub „zgłoś” ułatwiłaby życie nie jednej osobie.

Maj. Maj był deszczowy i też w taki dzień pierwszy raz się spotkaliśmy. Wilgoć nam nie popsuła spaceru Wisłą, ale pokręciła moje włosy w niewyobrażalne loki łamiące wszelkie prawa fizyki i geometrii. Gotowość, pewność, aprobata - kiedy poznać, że to już, że to to, czego szukałam u drugiego człowieka. Za chwilę natłok pytań, gonitwa myśli, szukanie definicji. Zamiast gotowości pojawia się bierność. Zamiast pewności strach. Zamiast aprobaty odmowa.

Bycie kobietą do niczego nie zobowiązuje. Chcemy zaznaczyć granice? Zaznaczmy na mapie, gdzie raki zimują. Chcemy pokazać czerwone światło? Pokażmy drzwi. Chcemy powiedzieć „nie”? Powiedzmy to głośno i wyraźnie. Czego nie wolno? Bać się naszej tożsamości, tego kim jesteśmy. Jeśli czuję się kobietą to ja dyktuję swoje warunki bycia nią. Jeśli czuję się dziewczynką – nikt nie będzie oskarżał mnie o samą siebie. Maj okazał się osobą oceniającą mnie jako dziewczynkę, łatwą do dyktowania warunków. Jego dłonie błądziły po moim ciele jak we mgle. Uważał się za mężczyznę, dla mnie był chłopcem przebranym w za duże ubrania pożyczone od ojca. To było pierwsze doświadczenie tego typu w moim życiu, ale wiedziałam czego chce, a czego nie. Wtedy czułam się niepewnie, nie wiedziałam jak się zachować, co robić, jak szybko oddychać. Czy w ogóle. Może wziąć głęboki wdech i przeczekać tę burzę emocji. Nie czułam się wtedy kobietą, ale ofiarą. Nie było to ważne, że mam na sobie bawełniane hipstery i koszulę zapiętą pod szyję. Co mnie podkusiło, żeby ubrać wtedy tę spódnicę!? Maj zakończył się szybciej niż w 31 dni. Kartka z kalendarza została wyrwana, pomięta i wyrzucona do kosza. Czego mnie nauczył ten czas? Dowiedziałam się, czego na pewno nie chce. Każdy w swoim umyśle ma takie drzwi, które są zamknięte na cztery spusty, zaklejone taśmą policyjną, a klucz do nich spoczywa na dnie Rowu Mariańskiego. Maj to rozdział mojego życia, który spoczywa właśnie za takimi drzwiami. Ten miesiąc przybliżył mnie jednak do tego, kim jestem teraz. Ukształtował mój światopogląd, pojęcie o samej sobie i pozwolił odkryć nowy punkt na mojej mapie. Nie bójcie się wyruszać w nieznane, bo koniec końców można odkryć swoją Amerykę.

Czego nauczył mnie Lipiec? Że „we mnie jest seks” jakby zaśpiewała to Kalina Jędrusik. Przy nim poczułam się kimś innym, kimś jeszcze mi nie znanym, kimś, kogo nie poznawałam

w lustrze. Kobietą. Zaczęłam się przyłapywać na tym, że uśmiecham się czytając wiadomości od niego, opowiadając o nim i na samą myśl o nim. Zakochałam się. Upojenie się uczuciem to stan, którego nie możemy wyrazić w mediach społecznościowych kolorowym kółeczkiem przy ikonce zdjęcia profilowego. To cały zestaw emocji niczym pakiet telewizji satelitarnej. Znajdziemy w nim komedie, które oglądając możemy się pośmiać jak z żartów drugiej osoby, melodramaty, przy których uronimy łzy po kłótni, ale też sci-fi, w których wyobrazimy sobie nieprzewidywalne lub nierealne, czyli wspólną przyszłość.

Lipiec okazał się produkcją nie wartą sequelu. Druga część była bardzo oczekiwana, już prawie gotowa, ale w ostatniej chwili wycofał się jeden z głównych bohaterów. Życie postanowiło porzucić ten scenariusz i skupić się pisaniem nowego dla głównej bohaterki.

Zaaprobowałam, byłam gotowa i pewna. Czułam, że spotkałam mężczyznę mojego życia, który okazał się być dzieciakiem lubiącym się bawić w chowanego. Nie potrzebowałam zabaw

w nianię, opiekunkę, mamusię. Dlaczego tak go oceniłam? Będziecie zaskoczeni, ale wygląd nie zawsze świadczy o człowieku. Na zewnątrz napinane mięśnie, aby zaimponować, delikatny, ale drapiący zarost oraz mocne dłonie, które szukały moich na każdym spacerze. Odpowiedź, którą przyjęłabym z pewnym zaakceptowaniem została mi w infantylny sposób przekazana. Już wolałabym dostać na kolację czarną polewkę czy wiadomość pocztą gołębią. Cokolwiek, ale nie nicość. Zlekceważenie zabolało bardziej niż nadepnięcie na klocek LEGO, a to okropny ból. Tak więc Lipiec wyparował bez śladu, jak kałuże po letnim deszczu w upalny lipcowy dzień. Nie bójcie się kochać, bo kto kocha naprawdę, będzie kochał zawsze.


Wrzesień powitałam jako pewna siebie kobieta, ale pod koniec zaczynałam mieć wątpliwości, czy aby na pewno wciąż nią jestem. Pierwsze chwile Września dawały poczucie stabilizacji, dojrzałości, dorosłości. Momentami czułam ciężar na swoich barkach, ale starałam się być twarda i postanowiłam, że go udźwignę. W ten sposób chciałam też sprawdzić swoje granice, na jak dużo sobie pozwolę, czy dobiegnę do mety.

Swoboda, pewność siebie i zachwyt te odczucia towarzyszyły mi na naszych pierwszych spotkaniach. Nagle zamieniły się one w nieśmiałość, skrępowanie, wahanie, które przełożyło się na mój obraz siebie – młodej, obiecującej kobiety. Z dnia na dzień zniknęła fizyczność, kiedy usłyszałam przeprosiny za przypadkowe dotknięcie, nawet nazwałabym to otarcie,

w mojej głowie zaczęły się pojawiać wątpliwości, czy aby wszystko ze mną w porządku.

W tamtej chwili poczułam się jak trędowata, nieatrakcyjna, w ogóle jeszcze kobieta? Znienacka odpowiedzi na czacie zaczęły przychodzić rzadko, rzadziej, aż w końcu w ogóle. Wiedziałam, że koniec jest bliski. Czułam to w kościach. Szukałam problemu w sobie, w swoim zachowaniu, w swoich słowach. Chciałam o tym porozmawiać, wyrazić to, co czuję w głębi siebie, wykrzyczeć to, co szeptałam pod nosem. W oczach Września byłam widziana jako dziecko, które nie wie, czego chce, nie jest gotowe żyć samodzielnie, potrzebuje kogoś, kto trzymałby je cały czas za rączkę. Szukałam akceptacji, która okazała się być błędnym kołem. Oszukiwałam jego, ale przede wszystkim samą siebie. Nie chciałam być kimś, kim nie jestem. Wyrwałam się z jego objęć, utopii i poszłam swoją drogą, na której go nie było. Podjęłam decyzję, bo poznałam samą siebie, nie chciałam żyć według kogoś, ale wedle siebie. Uwierzyłam w siebie, bo w coś trzeba wierzyć. Nie bójcie iść swoją ścieżką, wyznaczać nowe, czy błądzić, bo tylko brak zdania o sobie prowadzi donikąd.


Tak wyrzuciłam do kosza kolejną kartkę z kalendarza.


Nie znalazłam miłości, ale odnalazłam samą siebie. Nie zamierzam kontynuować znajomości z Majem, Lipcem, czy Wrześniem, ale chętnie poznam się lepiej z kobietą, którą codziennie widzę w lustrze. Z każdym kolejnym dniem znam ją coraz więcej i nawet zaczęłam ją lubić. Dobrze się z nią czuję, często na jej widok uśmiecham się i czuję szczęście. Lubię kiedy dotyka moich włosów, śmieje się nawet z tych nieśmiesznych żartów, czy po prostu jest.


Kim jestem? Teraz potrafię na to odpowiedzieć, kilka miesięcy temu – nie. Jestem pewną siebie kobietą, która zna swoją wartość i chodzi z podniesioną głową, by pokazać swoje kolorowe spinki we włosach. Czasem za długo bujam w obłokach, ale czując jednocześnie grunt pod nogami. Staram się twardo stąpać po ziemi, ale nie na tyle, by nie zedrzeć obcasów moich plastikowych bucików. Czas, abym kontynuowała swoją drogę, ku byciu sobą.


Kalendarz ma 12 kartek, ale jedną okładkę, która jest w nim przez cały rok.




Comments


bottom of page