top of page

Nic na siłę

Marta Ochman

Dzielenie swojego, życia, chwil z drugą osobą nie należy do najłatwiejszych zadań, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Nieważne czy to mieszkanie pod jednym dachem, czy wyjście na kawę lub piwo. Komunikowanie się z drugim człowiekiem to nie lada wyczyn, już czasami wolimy się odezwać do swojego zwierzaka lub coś do samego/ej siebie niż podnieść rzuconą nam rękawicę.

Stosunki międzyludzkie są bardzo ważne, przynajmniej dla mnie. Kiedyś żyłam jak "odludek", lubiłam być wyalienowana, przebywać sam na sam ze sobą, pracować indywidualnie, zachowywać wszystko dla siebie, nie dzielić się, a na myśl o pracy grupowej zamieniałam się w gorącą głowę. Nie zapomnę chyba długo sytuacji, kiedy dwie osoby, które przyjechały w ramach Erasmusa w do mojego liceum rozmawiały i jedna z nich nazwała mnie arogantką. Nie takie pierwsze wrażenie chciałam kreować. Tak, jestem arogantką, ale nie chciałam, by inni to odczuwali i tak mnie postrzegali na pierwszy rzut oka. Przepraszam, jestem maniaczką pierwszego wrażenia, które jest dla mnie ogromnie ważne.

Moim początkiem "wielkiej przemiany" stała się praca w Maku, gdzie na co dzień zaczęłam spotykać dużo osób, z którymi musiałam rozmawiać, wysłuchać. Nauczyłam się obcować z drugim człowiekiem, wyszłam ze stada wilków, już nie chciałam być wyobcowana, ale chciałam stać się częścią jakiejś grupy. Po prostu zmienić się i zostać zaakceptowaną. Czy tak się stało? W tej kwestii warto zapytać moich znajomych. To był jednak dopiero początek. Swój "rozkwit" odczułam na pierwszym roku drugich studiów (bo pierwsze rzuciłam). Tam dałam się poznać (a przynajmniej mam taką nadzieję) jako otwarta, chętna na nowe znajomości, wyzwania, ciekawa świata. Wtedy już czułam, że wyszłam ze swojej strefy komfortu, szklanej bańki, a co lepsze podobało mi się. Przekroczyłam granice, które sama sobie ustaliłam, a ponadto je wciąż poszerzam. Zakochałam się w poznawaniu nowych ludzi, podejmowaniu nowych wyzwań i wręcz sama ich szukam. Kiedyś zamknięta w czterech ścianach własnej świadomości, dziś gruntowny remont i wyburzenie kilku ścian, by dobudowywać kolejne i kolejne.

Przekroczenie swoich granic może wydawać się (i jest!) przerażające, wyjście ze strefy komfortu nie jest łatwe. Każdy nagina te linie na swój sposób, w zależności czy dobrze się z tym czuję lub nie. "Nic na siłę" jakby powiedziała to moja przyjaciółka. Najważniejsze, aby żyć według siebie, nie zmieniać się dla kogoś, ale dla samego/ej siebie i przede wszystkim być sobą, bo to nigdy nie wyjdzie z mody (podobno jak mała czarna czy jeansy).

Nie mówię o skoku ze spadochronem, by pokonać swój lęk wysokości, ale warto może zacząć od małych rzeczy jak na przykład zaszaleć i zamówić coś innego niż "zwykle", kupić coś w nie naszym stylu, czy po prostu od czasu do czasu zaszaleć, by poczuć smak adrenaliny lub przełamać swoje założenia. Uwierzcie mi, ale jeszcze kilka lat temu nie byłabym zdolna położyć się na podłodze punktu widokowego, żeby zrobić fajną fotkę, którą sobie umarzyłam. Każda taka sytuacja poszerza moje granice, którymi kieruję samodzielnie, więc to ja o nich decyduję. Nikt poza mną.



Jeśli obawiasz się zmian, zaakceptuj to, kim jesteś tu i teraz.



Poniżej mój felieton, który (mam nadzieję) w zabawny sposób opisuje stosunki między lokatorami w jednym mieszkaniu. Miłej lektury! I dajcie znać, czy kiedyś spotkaliście się z takimi "wybrykami"?



Mój jest ten kawałek podłogi

Znowu głośno trzasnął drzwiami, kiedy wrócił z nocnych wojaży, nie zapłacił czynszu na czas, a może zostawił brudne skarpetki w łazience? Współlokator może pokazywać swoje różne oblicza, czasami nawet 50 twarzy. Zanim nazwiemy go największym utrapieniem, puścimy pod jego adresem wiązankę lub po prostu brzydko popatrzymy - warto się zastanowić, czy faktycznie mamy największego pecha? Wierzcie mi, zawsze mogło być gorzej.

Weźmy pod lupę takiego Współlokatora-Masterchefa. Niby potrafi gotować, ale nie do końca. Chwali się, że potrafi ugotować makaron bez patrzenia na opakowanie, ile minut trzeba na to poświęcić, a potem przypala kotleta na patelni, na którą zapomniał nalać oleju. Scena niczym z „Poszukiwany, poszukiwana”. Unosząca się woń spalenizny przyprawia nas o mdłości, a dym drażni nasze oczy. Ale to nie koniec. Patelnia może być prawdziwym narzędziem zbrodni. Można nią mocno uderzyć drugą osobę lub… udusić dławiącym dymem spalenizny. Zamiast otworzyć okno pozostali w mieszkaniu po prostu z niego wyskakują. Nieprzyjemnym widokiem jest również patelnia, która nie poznała smaku wody i płynu do naczyń oraz dotyku myjki. Świadomość dzielenia mieszkania z osobą, która używa jednej i tej samej patelni do smażenia wszystkiego i na wszystkim może przerażać. A ten zapach spalonego smalcu… coś cudownie obrzydliwego.

Taką wieżę naprawdę skonstruował współlokator mojej przyjaciółki

Współlokator-Architekt to prawdziwy artysta. Potrafi przemienić nasze mieszkanie w prawdziwą galerię sztuki i to za sprawą… papieru toaletowego. Jednak budowle, żeby powstać potrzebują czasu i odpowiednich surowców jak zużyte rolki. Niby zwykły, szary kartonik, a można z niego stworzyć arcydzieło. Taką perełką jest na przykład wieża na wysokość ponad 1 m złożona tylko ze zużytych rolek papieru, albo bardziej minimalistyczne i współczesne dzieło, czyli rolka w rolce. Zapewniam, że podziała na nas hipnotyzująco, a korzystanie z łazienki stanie się irytująco przyjemne.

Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego nie widujesz swojego współlokatora na mieszkaniu? Słyszysz go za ścianą, kiedy wychodzi lub przychodzi, brzęk jego kluczy, ale gdzie podział się on? Współlokator-Ninja nie chce być zauważony, wymyka się niepostrzeżenie i nie lubi zwracać na siebie uwagi. Co gorsze, układa Twój grafik dnia, wie lepiej od Ciebie, kiedy wracasz z pracy lub uczelni, kiedy chodzisz zwykle na zakupy, kiedy jesteś na mieszkaniu. Brzmi przerażająco? A gdyby dodać fakt, że bierze prysznic tylko wtedy, gdy Cię nie ma? Złamanie ustalonego (nie według nas) grafiku dnia ma swoje konsekwencje. Przyłapanie współlokatora wychodzącego z łazienki z mokrym ręcznikiem oznacza dla niego koniec świata, więc najlepiej w takiej sytuacji udawać, że się go nie widzi i robić swoje. W tym przypadku sprawdzi się doskonale zasada: nic nie widziałem, nic nie słyszałem. Nas tu nie ma (przynajmniej według rozpiski).

Jeśli znajdujemy w odpływie tony włosów to znaczy, że mamy do czynienia ze Współlokatorem-Miłośnikiem zwierząt. Kocha futrzaki, dlatego też hoduje takiego w łazience. Zwykle te stworzenia są włochate, lubią wodę i rosną w zależności od częstotliwości każdego kolejnego prysznicu naszego współlokatora. Nie każdemu odpowiada obecność kogoś (a raczej czegoś) w łazience, kiedy potrzebujemy chwili dla siebie. Trochę prywatności… przecież nie prosimy o gwiazdkę z nieba.

Czy może być coś gorszego? Współlokator-Kleptoman podbija stawkę, bo nic nie denerwuje tak, jak strata pieniędzy. Z opakowania herbaty zniknęło kilka torebek, karton mleka trochę lżejszy niż ostatnio, a z kostki masła została ćwiartka? Można przecież dostać białej gorączki. Jednak kiedy masz ochotę na tosty, a w lodówce ser magicznie wyparował to już oznacza wojnę.

Niektórzy to prawdziwe sępy. Krążą tam i z powrotem wokół kuchni, gdzie właśnie przyrządzasz pyszny obiad. Czekają na całkiem przypadkową degustację sosu, prośbę o ocenę dania, czy coś czasami nie jest za słone lub za ostre, a potem cierpliwie oczekują zaproszenia do stołu.

Każdy, kto choć przez krótki czas dzielił z kimś mieszkanie wie, co mam na myśli. Współlokatorzy bywają różni, kwadratowi i podłużni. Zanim ocenimy naszych domowników warto spojrzeć w lustrze na jednego z nich. Nikt nie jest chodzącym ideałem. Nie wiem jak Wy, ale ja właśnie idę wyściskać moją współlokatorkę za to, że nie dotyka mojego sera w lodówce.

Comments


bottom of page