Dotyk.
D O T Y K – 5 liter, rzeczownik rodzaju męskorzeczowego.
Zgodnie z definicją Słownika Języka Polskiego to „zdolność odczuwania ucisków wywieranych na powierzchnię ciała” lub po prostu „dotknięcie”.
To też sposób komunikacji, porozumiewania się, wyrażania uczuć. To język miłości. Kiedy werbalność jest zbędna lub nieoczywista, dotyk jest kołem ratunkowym, które wyraża więcej niż tysiąc słów, zastępuje czyny czy decyzje. Podpowiada.
Po co nam dotyk?
To akt intymności, wskaźnik zażyłości, wyrażenie zainteresowania czy chęci bliskości. Jego interpretacja zależy od osób uczestniczących w wymianie tych gestów.
Czułe muśnięcie policzka, złączenie się ust w pocałunku, odsunięcie niesfornego kosmyka włosów z twarzy, strzepanie okruszka z warg, trzymanie za ręce, potem ich zaplecenie, uścisk, poklepanie po plecach… to wyrazy uczucia, bliskości, chęci bycia jedną osobą z drugim człowiekiem. Kiedy zaangażowani wyrażają na to obopólną zgodę to niesamowite doświadczenie, które pozwala zapomnieć na moment o świecie.
Your lips, my lips - apocalypse.
Jednak nie zawsze jest tak kolorowo.
Naruszenie prywatności i intymności drugiej osoby to kompletne przeciwieństwo.
Każdy chroni swoją Gardę, nie dopuszcza do niej każdego.
Strach, stres, niechęć, obrzydzenie, złość, asertywność, wrogość, smutek, zażenowanie, cierpienie, ból i więcej podobnych emocji pojawia się podczas „złego dotyku”.
Ręka obcej osoby na twoim tyłku, ścisk w tramwaju wśród spoconych ludzi w środku lata, zaczepka na ulicy w drodze do pracy, przysuwanie się na ławce bliżej i bliżej, obrzucenie i zmierzenie wzrokiem, popchnięcie, uderzenie, ucisk, sprawianie bólu, ciągnięcie za włosy, kopnięcie… nikt raczej tego nie lubi i stara się unikać, by uniknąć negatywnych emocji.
To kwestia indywidualna, ale chyba każdy miał chociaż raz taką sytuację, że doświadczył i tego „złego dotyku”. Zdarzyło się to kilka razy, ale ostatni przypadek sprzed kilku dni nie daje mi o sobie zapomnieć.
Zwykły spacer w popularnym parku, wielu ludzi wokół na szlakach, rodziny z dziećmi, zapaleni rowerzyści, znajomi obserwujący się nawzajem, kto jak przeskakuje kałużę błota i ON.
Zagadał jadąc na rowerze jakby nic, zaczął od tematu słonecznej pogody – przytaknęłam.
(60+ lat mężczyzna jechał kolarką moim tempem chodu ulicą obok mnie, bo czemu nie…)
Spytał, czy jestem sama – szłam sama, co miałam innego powiedzieć, potwierdziłam - błąd.
Zapytał, w którym kierunku idę – skłamałam dokąd, mówiąc mu inny kolor szlaku.
(cisza – przyjęłam to za moją broń, atakowałam brakiem słów)
Jaka pani jest piękna! – podziękowałam.
Naprawdę jest pani urodziwa (później to samo z innymi przymiotnikami) – zignorowałam.
Zaczął opowiadać o swoim wyjeździe na termy, zaprosił mnie – odmówiłam.
Po kilku minutach niezręcznej ciszy rzuciłam, żeby jechał swoim tempem, beze mnie – odjechał, ale nie od razu, zapowiedział się, że będzie czekał w pewnym charakterystycznym miejscu na mnie, żebyśmy sobie na spokojnie porozmawiali. Ponownie odmówiłam, życząc mu szerokiej drogi. Odjechał. Czekał tam. Pomachał, kiedy go mijałam. Przyspieszyłam. Szłam w przeciwnym kierunku, w którym miałam ponoć iść. Przyszedł czas na postój, pauza, chwila oddechu, reset, zebranie myśli.
Zjawił się znikąd.
Jechał w moją stronę, uśmiechając się od ucha do ucha, pokazując swoje żółte zęby i podkreślając zmarszczki, bez kasku widać było jego siwe włosy, a raczej ich resztki.
Ale teraz już nie szłam, on zszedł z roweru. Zrobił dwa kroki w moją stronę, zmierzył mnie wzrokiem od stóp po głowę, mówiąc, że widać, że ćwiczę. Poczułam się dotknięta bez dotyku, a to było jeszcze przede mną. Zrobił kolejny krok, wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po plecach. Odskoczyłam w bok. Poczułam mieszankę wybuchową strachu, stresu, przerażenia, obrzydzenia, agresji. Jednak najgorsze było uczucie niemocy, paraliżu, paniki.
Co zrobiłam? Nic.
Dlaczego? Nie wiedziałam, jak się zachować, co zrobić, w filmach wygląda to jakoś łatwiej.
Wygrał strach.
Co ON zrobi, jeśli krzyknę, jeśli zacznę uciekać, jeśli zapytam: CO JEST DZIADEK!?
Czarę goryczy przelał tekst: „Z taką dziewczyną jak ty, to ułożyłbym sobie życie”.
Żenujące co nie? Ja miałam na to widok z pierwszego rzędu.
W głowie pojawiło mi się tysiące myśli. Co jeśli jest nerwowy i mnie uderzy, zacznie krzyczeć na mnie, przezywać, tylko dlatego, że nie lubi odmowy, czy zdążę wyciągnąć gaz pieprzowy na czas, a może bronić się atakiem, czy ktoś to widzi, dlaczego ta rodzina przeszła bez słowa, bez reakcji, co jeśli pójdzie za mną i się nie odczepi, co jeszcze powie, czy może jednak uciec.
Uciec, ale dokąd?
Kiedy jego łapsko szło znowu w moim kierunku, odsunęłam się ponownie na sam skraj drogi szlaku. Powiedziałam, że podziękuję już za jego towarzystwo i żeby już sobie jechał. Kilka sekund stał w miejscu, obserwując mnie. Stałam z założonymi rękoma, wyznaczyłam granicę. Spróbowałby tylko ją ponownie przekroczyć. Patrząc, na zbliżającą się grupę ludzi dałam mu do zrozumienia, że nie jesteśmy sami. ON przegrał, ale ja nic nie wygrałam, nic nie zyskałam.
Zrezygnowany odjechał. Chwilę jeszcze się wahał. Wsiadł na rower, pytając jeszcze raz, czy na pewno nie chcę iść z nim. Nie, nie i jeszcze raz nie. Poczekałam, aż odjedzie kilkaset metrów. Idąc, czułam strach i przerażenie słysząc za sobą odgłos łańcucha roweru. Przez całą dalszą drogę odwracałam się nerwowo, żeby upewnić się, że to po prostu zwykły rowerzysta. Czy to czasami nie znowu ON.
Wrócił się. Jechał prosto w moim kierunku. Nie wierzyłam moim oczom. To znowu ON. Wystawił rękę, żeby zaś mnie dotknąć. Uchyliłam się, przyspieszyłam kroku, skręciłam na szlak niedostępny dla rowerów. Wybiegłam kilkaset metrów pod górkę, zatrzymałam się w bezpiecznej według mnie odległości w kompletnej ciszy. Słyszałam tylko swój nierówny oddech. Zza liści drzew obserwowałam drogę dla rowerów poniżej. Nie ma go. Tak już zostało do końca spacerowania. ON zniknął z szlaku, ale nie z pamięci.
Ktoś teraz zapyta, dlaczego inaczej nie zareagowałam. Dlaczego się na to godziłam i od razu nie odgoniłam dziada. Szczerze? Sama nie wiem. Nigdy wcześniej nie spotkałam, aż takiego natręta. Zdarzały się różne sytuacje w klubach, na drodze do pracy/po pracy, czy nawet na uczelni na korytarzu (ach, ten Stefan… już o nim pisałam). Tu jednak górę wziął strach. Zaślepiła mnie też chęć uniknięcia nieprzyjemności, zwłaszcza po sytuacji z czerwca, kiedy usłyszałam, że pracuję w kopalni i jestem oszustką. Po co się denerwować. Postawiłam na przeczekanie, co przyniesie rozwój sytuacji.
Czy żałuję swojej reakcji? Teraz po namyśle, tak. Mogłam rozegrać to inaczej, ale kto nie ma tej myśli, że mógł wtedy i wtedy powiedzieć to i tamto.
Czy powinnam się tłumaczyć komuś z mojej decyzji? Nie.
Czy mam żal, że nikt nie zareagował? Tak.
Czy ja sama bym zareagowała, gdybym widziała taką sytuację? Nie wiem. Pewnie nie.
Czy czegoś mnie nauczyła ta sytuacja? Tak, i to dużo.
Warto walczyć o swoje, trzymać się swoich założeń. Asertywność to nie wada, to supermoc.
Comments